i z pochyloną nieco głową patrzał mu w twarz. Rozszczebiotany, z uradowanemi giestami, Tadeusz opowiadał ojcu, że krówka Białuśka poszła na paszę, kiedy jeszcze on spał, a kundel Rubin tak szczekał na jakiegoś żebraka, tak szczekał, że aż pan wekomon... pan wekomon... i zupełnie już nie wiedział, coby takiego powiedzieć chciał o panu ekonomie, natomiast pytać zaczął, czy go także dziś na konia posadzi, tak, jak to był uczynił »jutro«, nie! »wczoraj«, nie! ani jutro ani wczoraj, tylko »za dwa tygodnie«...
Patrząc na syna, Klemens zapytał żonę:
— Czeho klikała? (czego wołałaś?)
— Ot! czego? napar się do tatka tak, że niech Pan Bóg broni! Ani mnie jego na ręku utrzymać, ani na ziemię puścić, bo sam w pole poleci. To i zawołałam, żebyś ty tu przyszedł. Co mnie z nim robić! Paskudnik taki! szałun swawolnik!
— W szkórę jemu za to, że taki... — zamruczał chłop, ale szczególnem sprzeciwieństwem z temi słowami żylaste ramię mocno cisnęło dziecię do widzialnej zza rozwartej koszuli kosmatej piersi, a wśród twarzy, kosmatej także od szorstkiego, gęstego zarostu, w szerokim, błogim uśmiechu błysnęły dwa rzędy śnieżnych
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.