Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

cowskich powstała czerwona plama. Klemens odwrócił się zwolna i ciężko stąpając, dążył ku opuszczonemu pługowi.
W połowie drogi obejrzał się i dostrzegł jeszcze czerwoną chustkę Chwedory, migocącą w coraz gęstszej zieleni ogrodu. Tadeusza nie zobaczył, bo malec na własnych już nogach przedzierał się u boku matki przez zielska zarastające ogrodową miedzę, ale nad gąszcz zielony wzbił się i do ucha chłopa doleciał głos dziecka, cienki, przenikliwy, prawiący o czemś nieustannie i w tej letniej pogodzie wydający się nieskończoną, przenikliwą pieśnią ptaszęcą.
Rozległy i z urodzajności swej słynny ten ogród warzywny — z dwu stron swych stykał się z polem i tą drogą, przy której wznosiła się święta kapliczka, a dwoma innemi — słał się do stóp odwiecznych rozłożystych lip, które tam stały długiemi rzędami i teraz całe w pachnącym kwiecie, jakby tysiącem przytłumionych harf brzęczały rojami latających nad niemi pszczół.
Tam, gdzie przerzedziły się gałęzie lip, widać było sad owocowy, pocięty w regularne kwadraty, pełne drzew złocących się od dojrzewających owoców, porysowany w długie szeregi krzewów, czerwonych już od jagód.
Z drugiej strony, lipy rozstępowały się sze-