Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ków! Czy wam nie wstyd! Pieniądze weźmiecie darmo! toż heto hrech!
Myślałby kto, że mu wiele zależało na zbawieniu dusz tych kobiet, bo wciąż je argumentem jednym do gorliwości napędzał.
Ale na te głowy, wyglądające w słońcu jak bajecznej wielkości piwonie, znać ten argument działał skutecznie, bo twarze chłopek oblewały się potem, bronzowe i do kolan obnażone ich nogi żwawo biegały po miedzach, gąszcze zielone przerzedzały się szybko i coraz więcej ciemnej ziemi ukazywało się na zagonach.
Chwedora pracowała tak jak inne, więcej może od innych, bo była niepospolicie silną i pracowitą. Kilka razy jednak, przerywała na chwilę swą pracę dla dwu przyczyn: najprzód, srebrzący się w słońcu dom, ze swym cienistym gankiem, wydawał się jej pięknością nad pięknościami i nie mogła sobie odmówić przyjemności rzucenia nań od czasu do czasu zachwyconego spojrzenia.
Przed godziną, na cienistym ganku ukazały się trzy kobiece postaci i już tam pozostały. Zoddali nie można było rozróżnić ich rysów i dojrzeć, czem były zajęte, ale w ramach splecionych z gęstwiny powojów i w jasnych