Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

swych sukniach, przypominały Chwedorze święte obrazki.
Raz, jedna z nich zbiegła po szerokich wschodach i ścinać zaczęła z wysokich krzewów jaskrawe gieorginie i drzewiaste róże. Suknia jej wydawała się złocistą, a twarz i ręce białemi, jakoby śnieg.
Lecz więcej jeszcze od tego obrazka pracę Chwedory przerywał Tadeusz.
Trzy razy już od przybycia w to miejsce wybuchał on wrzaskliwym płaczem. Chciało mu się do ojca, którego basowe wołania czasem go dolatywały, chciało mu się do matki, która wciąż z miejsca na miejsce przechodziła, wzbraniając mu za sobą włazić na zagony, i Bóg wie czego jeszcze. Było mu zbyt gorąco, czy nudno, czy go w nagie nogi pokrzywy srodze piekły. Trzeci raz już wrzeszczeć zaczynał.
Za pierwszym razem, Chwedora zaniosła mu kawał chleba i po głowie go głaskała.
— Cicho, synku, cicho! Kiedy będziesz grzeczny, tatko dziś na konika posadzi!
Pocieszony, gębę sobie chlebem zapchawszy, umilkł.
Lecz gdy po raz drugi płacz jego rozszedł się po ogrodzie, Chwedora głowę znad zagonu podniosła i krzyknęła: