Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cicho-że! bo jak dam dziahą!
Umilkł znowu.
Za trzecim razem daremnie przez kilka minut krzyczał.
Chwedora odnosiła zielsko na róg ogrodu i znajdowała się daleko, pod lipami, pan namiestnik donośnie wołał:
— Baby! ej baby! a żwawiej! Bóg jest na niebie, a wy czas marnujecie! Wszak heto hrech!
Chwedora, ażeby grzechu nie popełnić, z wysoko podkasaną spódnicą żwawo na zagon wracała, a Tadeusz, bez obietnicy konika i dziahy, tym razem pocieszył się sam. Tak dalece pocieszył się, że aż zaśmiał się na całe swe małe gardło. Rozśmieszyła go tak bardzo sikorka z żółtym brzuszkiem i błękitnemi skrzydłami, która tuż przed nim wyfrunęła z krzaczystej leszczyny i zniknęła w gęstwinie maku.
Chłopca coś za tym ptaszkiem w mak pociągnęło. Wstał z trawy i prędko, prędko pobrnął pomiędzy wysokie łodygi, gęsto rosnące i u góry kwiatami wszelkich odcieni czerwoności przyozdobione. Zaledwie kilka kroków uczynił, sikora znowu zerwała się z ziemi, zafruczała tuż przed nim i zniknęła. Zapewne wyleciała już z maku i ze znalezionym tam roba-