Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Tadeusz obie ręce niosąc do włosów, krzyknął:
— Aj! aj! niezabudki!
Znał on te kwiaty tak dobrze, jak wróble i groch. Pełno ich bowiem było w parowie, nad rzeką, gdzie często prowadziła go Chwedora, gdy szła do swojej ciotki na drugą stronę parowu, albo właziła do rzeczki, aby dokoła wystających z niej kamieni raki łowić.
Niedawno jeszcze, narwał on z pomocą matki dwa pęki niezabudek, z których jeden zanieśli potem wspólnie do kapliczki i złożyli u stóp świętego posągu, a drugi, przez kogoś ze dworu posłali tej panience, która teraz, przed cienistym gankiem, rwała i układała w bukiety róże i gieorginie.
Wiedział więc, że te śliczne kwiatki zrywać trzeba dla Bozi i dla panienki, pamiętał, że gdy ich wtedy zerwał wiele, matka go potem całą drogę do chaty na rękach niosła, co bardzo lubił.
Rzucił się więc do niezabudek i zaczął je z całej siły drobnych swych rąk, rwać, rwać... Jeden kwiatek zrywając, szeptał:
Hetyj dla Bozi! (hetyj — ten).
A drugi:
Hetyj dla panienki...