dziom w oczy, śmiało, zalotnie. Ale widoczne było, że czynić tego nie chciała i nie umiała. Blada i przywiędła, z ulicznym gminem zmieszana, w swojej wiecznej czarnej sukience, szła ona zawsze ulicami miasta śpiesznie, z kibicią trochę naprzód podaną, z czołem trochę pochylonem, a drobne i kształtne jej stopy, w grubem, brzydkiem obuwiu, prędko, prędko, bez względu na gracyą ruchów, stąpały po nierównych kamieniach chodnika. Teraz codziennie zeskakiwać musiała z chodnika i okrążać mularskie rusztowanie, wzniesione u ściany sądowego gmachu. Raz tylko podniosła głowę i popatrzała na robotników, pracujących u szczytu rusztowania, popatrzała chwilę i pobiegła dalej. Pomiędzy nią a tym gmachem wielkim i napełnionym posępnemi dźwiękami sporów i zbrodni, cóż wspólnego być mogło?
Nikt a nikt nie zwrócił był na to uwagi, ale to pewna, że przed niedawnym czasem wyraz jej twarzy bywał bardzo smutny i stroskany, a czarna suknia oszyta u dołu białą taśmą. Nosiła żałobę po ojcu i ciągle myślała o tem, że powinna koniecznie znaleść sobie sposób zarabiania na życie, aby nie obciążać sobą ciężkiego życia brata. Była to myśl pozioma i prozaiczna, niemniej rysująca często głęboką zmarszczkę na
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.