wiszących na ścianie koszów, kobiałek, motków i także świętych obrazków. Izba tamta służyła widocznie za sypialnię i skarbiec, ta, za jadalnię a poczęści także i kuchnię.
Ignacy Korejba przed kwadransem dopiero wrócił z pola, gdzie wraz z parobkami swymi napełniał wozy zżętym jęczmieniem i teraz z powodu gorąca surdut z siebie zdjąwszy, w płóciennej kamizelce po wierzch koszuli siedział za stołem, na którym pachniał bochen razowego chleba, stały talerze fajansowe i leżały cynowe łyżki. Niski był, krępy, z szerokiemi plecyma, twarzą okrągłą jak księżyc w pełni i głową zjeżoną siwiejącemi, krótko ostrzyżonemi włosami. Aż do wiśniowej barwy ogorzała skóra twarzy i karku jego, czoło pełne zmarszczek i ręce grube, z palcami w dziwne węzły, świadczyły, że mały lecz żyzny ten folwark nie przyszedł mu darmo, lecz został przezeń wydobyty z morza krwawego potu i mnóstwa nakazywanych sobie niedostatków i przecierpianych utrapień. Wszystko to przecież nie przeszkadzało temu, że teraz, z całej postaci tego zaściankowego szlachcica biły niepospolita siła i kwitnące zdrowie a twarz tryskała wyrazem rubasznej wesołości i szczerego zadowolenia z siebie i wszystkiego, co zdobyć potrafił.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.