baczą... Wszak i wojna zaskoczyć może... a tu tymczasem prawej ręki ojcu zabraknie...
Korejbina zwróciła się twarzą do ognia i rękawem koszuli po oczach sobie przesunęła. Zaś ekonom z Szumnej, teścia swego in spe z przymileniem zapytał:
— No — a Janek? Ten już do wojska nie pójdzie, jak szkoły skończy?
Na okrągłą i czerwoną twarz Korejby, jakby promień słońca spłynął.
— Janek — panie dobrodzieju! oho! i on pójdzie, pewnie pójdzie... tylko, że nie na sołdata, ale na adwokata... cha, cha, cha! Zdolna błaznota, że niech Pan Bóg broni i do książek, jak Żyd do biblii! »Ja tatku, powiada, jak szkoły skończę, do uniwersytetu pojadę!« »Jedź synku, mówię, ucz się, królem będziesz«. A on: »Nie królem tatku, ale adwokatem!« Niechaj będzie i tak! Niechaj choć jeden Korejba na ludzi wyjdzie. Chwała Bogu! stać mi teraz na edukacyą syna... Stefek jej nie dostał, co robić? Inne czasy były. Zato, jeżeli szczęśliwie służbę wojskową skończy, więcej ziemi dostanie... po sprawiedliwości... ja żadnego z moich dzieci krzywdzić nie chcę i wszystkie troje równiuteńko obdzielę... równiuteńko... a mnie i dziewczyna
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.