doradzając inne, ofiarując psa swego, prawdziwego, »słowo honorowego człowieka«, prawdziwego wyżła — pontera.
Korejbina zdejmowała synowi strzelbę z ramion i fartuchem mu pot z twarzy ocierała. Jadwinia niezupełnie jeszcze śmiech utuliwszy, rzuciła się do stojącego w ogniu garnka. Młodziutki myśliwy wyszedł z domu zaraz po południu i głodnym być musiał. Wnet na stole zjawiły się talerze z kwaśnem mlekiem i ogromna misa dymiących się, zaskwarzoną słoniną oblanych kartofli. Hej! zrobiło się tam bardzo wesoło i jasno. Ogień na kominie wciąż buchał szerokim płomieniem a Korejbina jeszcze i świeczkę w mosiężnym lichtarzu postawiła na stole. Na intencyą gościa, z szafy wydobyte cynowe łyżki połyskiwały jak srebro i dzwoniły o fajansowe talerze, czerpiąc z nich mleko, okryte warstwą różowej śmietany. Korejba w ręce sąsiada pił wiśniówkę domowego wyrobu; Korejbina, z szerokim uśmiechem na kościstej i gapiowatej twarzy, dolewała i dokładała jedzenia gościowi i dzieciom, ekonom z Szumnej, ręką ze złotym pierścionkiem ocierając co chwila zsiadłe mleko ze sterczących wąsów, miodowe spojrzenia rzucał na Jadwisię, która, rozweselona i udobruchana, klęcząc na ławie a połową ciała
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.