Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

leżąc na stole, jadła z jednego talerza z bratem, bosemi piętami wybijała o brzeg ławki wesołe takty i zdecydowała się nawet, z chmurną trochę figlarnością, odpowiadać na zaczepki niemiłego konkurenta.
— Panna Jadwiga czegościś zła dzisiaj.
— Ja wcale nie zła, tylko się tak panu Tomkiewiczowi zdaje.
— A czy panna Jadwiga wie, że złość piękności szkodzi...
— To niech się pan Tomkiewicz nigdy nie gniewa, boby zeszpetniał...
— Czyto ja mam sobie w ten sposób rozumieć, że w oczach pani jestem teraz pięknym?..
Wszyscy obecni, zajadając, śmieli się i tylko Janek, na koncepty siostry i Tomkiewicza wcale nie zważając, ani na chwilę nie przestawał opowiadać o swem dzisiejszem polowaniu. Dźwięczny, cienki, wpółdziecinny jeszcze głos jego, nieustannie górował nad wszystkiemi innemi głosami. Jadł, giestykulował i gadał. Najwięcej mowę swą zwracał do ojca, którego policzki wydęte były od pożeranych kartofli a oczy błyszczały od gorąca i zadowolenia.
— Patrzę ja, tatku!.. Trezor stoi... waruj! — krzyczę. — Stoi jak mur! Fuzyą do oka... idę...