jej młodziutkiem czole. Cierpiała wtedy bardzo i dużo myślała, nietylko nad sobą, ale czasem nad całym światem i różnemi jego urządzeniami. Czasem także wyglądała tak, jakby wstydziła się czegoś i wtedy jej oczy zdawały się pokornie przemawiać do ludzi:
— Przebaczcie mi, że istnieję!
Dopóki żył stary ojciec, wiedziała, że żyje dla niego, a także nie znała nędzy. Teraz chodziła po świecie z nieustanną myślą:
— Naco ja komukolwiek lub czemukolwiek przydać się mogę?
Często bywała głodną i miewała podarte obuwie, myśląc zaś o kawałku chleba czy bułki, albo o całych trzewikach, myślała zarazem.
— Wszakże biedny Mieczek sam nie ma zawsze kawałka mięsa, a koszule jego drą się już w kawałki! A tu ja jeszcze siedzę mu na karku!
Była to troska pozioma, prozaiczna, przyobleczona w głowie dziewczyny w formę trywialnych słów; niemniej, ilekroć nikt jej nie widział, drobne jej ręce załamywały się rozpaczliwym ruchem, łzy młode, więc rzęsiste, opływały policzki, a drżące z żalu usta szeptały pytanie.
— Naco ja komukolwiek czy czemukolwiek na świecie przydać się mogę?
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.