Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Żyd dziwnie jakoś oczyma ku mówiącemu błysnął i ze szczelnie zaciśniętemi usty milczał chwilę. Potem, w ziemię patrząc, odrzekł:
— Naco tu religia? Ona nikomu kraść nie pozwala.
I jeszcze ciszej kończył.
— Ja był głodny...
— Kiedyś był głodny, trzeba było prosić, ale nie bez pozwolenia brać... — zaczął Korejba, lecz Tomkiewicz, akcent żydowski naśladując, mowę mu przerwał.
— A jeżeli ten groch był trefny, to co teraz będzie?
Żółte wargi Gedalego poruszyły się niespokojnie; Tomkiewicz dotknął snać tym razem draźliwiej strony jego sumienia. W ziemię patrząc i zwiędłe czoło swe, pod opadającą na nie gęstwiną siwiejących włosów marszcząc, dumał. Nagle wyprostował się o tyle, o ile tylko dozwalał na to tłoczący mu plecy tłomok, giestem rozpaczliwego postanowienia szeroko rozłożył ręce, twarz ku sufitowi zwrócił i po raz pierwszy, odkąd tu wszedł, głos nieco podnosząc, zawołał:
— Aj, aj! żeby sam rabin koło tego grochu chodził, toby go trochę zjadł: taki groch!