Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

W wykrzyku tym było tyle zapału, którym głodny żołądek przejął się dla pięknego grochu, że nikt z obecnych nie zaśmiał się, ale owszem, stary Korejba i obaj jego synowie trochę pochmurnieli. Jeden Tomkiewicz miał widoczną ochotę strzelić znowu dowcipem, ale powstrzymał się, bo zauważył, że ulubiona jego zsunęła się z ławki i u komina stanąwszy, dużemi swojemi, siwemi oczyma ciekawie i poważnie na Żyda patrzyła.
— Patrzcieno, — po chwili ozwał się gospodarz domu, — toś ty tak zbiedniał, Gdalku! Jużem cię chyba z dziesięć lat nie widział, ale gdym często jeszcze bywał w Wołpie, pamiętam, że miałeś się wcale dobrze...
— Zbiedniałem, panie, ze wszystkiem zbiedniałem...
Tomkiewicz wytrzymać już nie mógł.
— A żeby tak ślepy gołego okradł — huknął — jak to prawda jest, że on biedny! który z nich biedny? oni wszyscy, to pijawki krwią ludzką napojone... słowo honorowego człowieka.
Gedali powolnym ruchem twarz zwrócił ku mówiącemu i patrząc nań nie rozgniewanym, ale zamyślonym i nieruchomym wzrokiem, kij z ręki