Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

wypuścił i obie ręce ku piersi podniosłszy, rozwarł okrywające ją strzępy chałatu. Pod strzępami temi ukazała się koszula tak podarta, że ciemne, chude ciało zaświeciło przez wielkie jej dziury. Jednocześnie piersią tą wstrząsnął kaszel, krótki i ochrypły, zza podartych rękawów chałata widać było nagie ramiona.
— Niechlujstwo! — mruknął Tomkiewicz i głośno na środek izby splunął.
Stojąca przy kominie Korejbina odwróciła twarz, szepcząc: »Matko Boska!« Korejba grubemi palcami zabębnił po stole, a Janek najniespodziewaniej w świecie swym cienkim, chłopięcym głosem zawołał:
— Dlaczego pan swojej torby z pleców nie zdejmie? Niech pan będzie łaskaw zdjąć z siebie tę torbę!
Tomkiewicz parskął śmiechem.
— Pan! no, pan! Cha, cha, cha, cha! Słowo honorowego człowieka, jeszcze jak żyję nie słyszałem, żeby takich łapserdaków panami tytułować. Widać, że pan Jan wielkiej już grzeczności wyuczył się w mieście.
Chłopak zaczerwienił się jak wiśnia i z dumą szesnastoletniego gimnazyasty głowę podnosząc, odrzucił: