oparty, zupełnie prawie już pewny, że mu się tu nic złego nie stanie. Na pytanie Korejby odpowiedział:
— Co? Ot co... Pan Bóg dopuścił. Mój dom w Wołpie spalił się.
— Szkoda! szkoda! — z widocznem współczuciem rzekł Korejba.
— I dobrze! — krzyknął Tomkiewicz. — Zjadał wilk, zjedli wilka! Albo to oni mało budynków ludzkich podpalili. W Krzewnie tej wiosny podwał wódczany podpalili, a w Palówce karczmę.
Cicho i zlekka ramionami wzruszając, Gedali odpowiedział:
— Ja nie podpalał.
— Ale bo nie mogłeś, a żebyś tylko mógł, tobyś podpalił.
— Nie podpaliłby, — zaprzeczył Korejba — ja jego kiedyś dobrze znałem. Człek był spokojny. A Merka twoja jak ma się? Czy i ona już w Wołpie kramy nie ma?
— Umarła.
— Patrzajcie! umarła! — Szeroko znowu usta otworzyła Korejbina; — a a a! taki jeszcze i nie stara była kobieta! a z czegożto ona umarła?
Żyd patrzył w ziemię.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.