Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

Żyda; przytem obchodziły go losy koni, które tenże niegdyś posiadał.
— A konie? — zapytał.
— Jeden zdechł a drugi oślepł i ja jego sprzedał za piętnaście rublów.
— Ale ty cościś dużo dzieci miałeś, — zaczął Korejba; — pamiętam, że kiedym u was bywał, z pięcioro tego uwijało się około twojej Mery.
— Siedmioro... — poprawił Gedali.
— A Jezus! — jęknęła Korejbina, — siedmioro wykarmić i wyhodować, czy to żarty?
Na grubej dłoni kościsty policzek wspierając, żałośnie kołysała głowę. Ona dobrze wiedziała, co znaczy karmić i chować dzieci, w lepszym nawet bycie, a cóż dopiero w takim mizernym. W głosie jej brzmiało jakby poszanowanie dla rodzicielskich boleści i trudów, gdy łagodnie patrząc na Żyda zapytała:
— A w jakim wieku?
Powoli, to z gorzkiemi nieco, to znowu z radosnemi niemal uśmiechy opowiedział, że jedno tylko z dzieci jego było zupełnie dorosłe: córka, która po śmierci matki doglądała i chowała wszystkie inne; że z tych innych, syn jeden uczył się szewstwa, drugi uczęszczał do Talmud-tory, takiej sobie żydowskiej szkoły dla