Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

— To, to prawda! — potwierdził Korejba. — Ten naprzykład; jeść nie ma czego, leczyć się nie ma zaco a jeżeli dobry człowiek chce go trochę pożywić, to mu tam jakieś zabobony skorzystać z tego, panie, nie pozwalają. Przez to człowiek do nich, żeby jak litował się, serce straci...
Gedali słuchał uważnie, głowę schylił pokornie i ciężko westchnął. Gdy po chwili twarz podniósł, była ona okrytą wyrazem głębokiej rozwagi. Roztropność i nawet przenikliwość odmalowały się w nieśmiałem dotąd jego spojrzeniu. Zwykłym sobie, trochę ochrypłym i przyciszonym głosem zaczął:
— To jest prawda, co wielmożni panowie sobie mówią. Jest na świecie tyle nieszczęścia, wiele piasku w wielkiem more (morzu). Jedno nieszczęście idzie od biedy, drugie od choroby, trzecie od kłótni a czwarte od tego, że człowiek rozumu nie ma. Ale tak zawsze na świecie nie będzie. Przyjdzie taki czas, że wszystko będzie dobrze. A od kogo ten czas przyjdzie? U nas i o tem piękna przypowiastka jest.
Wyprostował się, dłonie na kolanach złożył i twarz podniósł nieco. Widocznie spływało nań błogie natchnienie. Może przypowieść, którą miał opowiadać, była mu ze wszystkich najulu-