pieniądze chfałszował i tylko tyle, że jeszcze nie zabijał... aż tu i zabijać zaczął... aż tu i sąd nad nim zrobili, do katorgi jego osądzili i na wieczne czasy na Sybir osądzili, a on z turmy uciekł. Uciekł szelma, odzienie inne włożył i na robotnika do jakiejś chfabryki poszedł... Poszedł na robotnika do jakiejś chfabryki i był tam rok, dwa roki, trzy roki, za fałszywym paszportem był... Aż i tam jego złapali i bili za to, że uciekał, nie żart jak bili, gadają, że sto pletni szelma dostał...
— Aj! — żałośnie jęknęła młodziutka kobieta, dziecię w ramionach kołysząca.
— Aaaa! — ze zdziwienia głową zakołysała baba.
Pacholę zza pleców bednarza wyglądające, szeroko otworzyło oczy, których pogodę i niewinność zmąciła trwoga.
— Wytrzymał! Ot mój Boże! i wytrzymał! — nie zmieniając poważnej postawy i ramion nie rozplatając, zauważyła gospodyni.
— Ale! — wykrzyknął opowiadający — czort duszy jego nie wziął! W bolnicy trochę poleżał i w Sybir go pognali. Zagnali go het, aż na sam koniec świata, żeby już drugi raz nie uciekał. A on wziął i taki uciekł...
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/210
Ta strona została uwierzytelniona.