oczy, źrenicą tak szafirową, że zdala uwagę ta ich barwa zwrócić musiała, szybkiem, wszystko zda się odrazu widzącem spojrzeniem ogarnęły całe wnętrze izby.
— Siądźcie, bądźcie łaskawi, odpocznijcie! — od komina nie odchodząc przemówiła gospodyni. — Jasiek! — na syna zawołała — podaj panu stołek!
Nazywała go panem, bo surdut miał na sobie, a chociaż u progu przemówił tym językiem, jakim w tej chacie mówiono, znać było, że nie posługiwał się nim zwyczajnie.
Usiadł na stołku, gruby kij z żelaznem u końca okuciem pomiędzy kolanami umieścił i silnie zatarł długie, czerwone, z grubemi palcami ręce. Podniósł przytem twarz i uśmiechnął się tak, że wyglądał wpół bezmyślnie, wpół wesoło.
— Oj, zimno, zimno — zajęczał — i głodno! — dodał, ale żartobliwość z twarzy mu nie znikała. Możnaby myśleć, że skarży się żartem.
— Wiater dziś taki, że nie daj Boże — zauważył Aleksy.
— Chcecie jeść? — głowę znad roboty podnosząc i ciekawie na przybyłego patrząc, zapytał bednarz.
Znowu ręce zacierać zaczął.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.