Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

Stary umilkł, a on jeszcze kilka sekund patrzył, słuchał, jakby słowa jakiegoś jeszcze nie wymówionego oczekiwał. Nakoniec koścista twarz w ogniu mu stanęła, namiętny błysk strzelił ze źrenic. Ręką machnął.
Hodzi! — powtórzył i zaśmiał się krótko, ostro. — Dobrze wam, panie gospodarzu, mówić hodzi! Ale czy temu, kogo jak dziką bestyą po świecie gnają, aby dognawszy na gorzkie jabłko zbić, a potem do katorgi zapędzić, hodzi czy nie hodzi? to już on tylko w swojej duszy wie, świat, ludzi i dzień urodzenia swego przeklinając! Każdego człowieka nieszczęście spotkać może i żadna matka nie wie, kogo tam... na rękach swoich kołysze...
Przelotnie na Krystynę i na Jelenkę spojrzał, zachłysnął się, ślinę głośno przełknął, umilkł.
— Każdego nieszczęście spotkać może, — spokojnie i powoli odezwał się Mikuła, — ale taki już najgorszejszy, który drugiego człowieka ubija...
— Najgorszy, najgorszy! — powtórzył, — a wiecież wy, panie gospodarzu, że najgorszość czasem blisko, oj, jak bliziutko najlepszości leży... i żeby nie zdarzenie jakie, albo tam... różności,