Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

i znów w smród zagnali... Znów uciekł, a uciekając, jak jemu kto na drodze stanął, może i drugi raz, czy ja wiem? krew ludzką rozlał... Ale potem słyszę w chfabryce dwa lata znów spokojnie przesiedział... Bardzo już może zląkł się i siebie samego i tej kary co jego czekała... Albo to kto dowiadywał się, co on tam sobie myślał i zamierzał? Czort chyba do niego dowiadywał się... więcej nikt...
Dotąd wszyscy w milczeniu, zaciekawieni i zdziwieni, słuchali mowy jego zuchwałej i namiętnej zrazu, a teraz coraz więcej żałosnych nut przybierającej. Ale Aleksy dłużej już milczeć nie mógł.
— Ej, ej! panie! — zawołał — cościś wy już nadto bronicie rozbójników!
Gość wyprostował się znowu i młodemu chłopu w same oczy spojrzał.
— Oj, oj! — z szyderstwem w głosie i poruszeniem głowy odpowiedział; — w ciepły kożuch wlazł i kontent że mu dobrze! A nad takim, z którego i skórę zaraz zedrą, żadnego już zlitowania mieć nietrzeba? — Stary Mikuła fajkę od twarzy odjął, krzaczyste brwi zsunął i twardo, krótko, srogo wymówił:
— Nietrzeba?
Możnaby myśleć, że dwa te wyrazy gościowi