Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakby przemocą z milczenia wyrwany, stary chmurnie odrzekł:
— Czemu nie pamiętam? Pamiętam... a wyż jego dobrze znali?
— Oj, i jak dobrze! Tęgi chłopiec był z niego, roztropny, śmiały....
— Nadto już śmiały — mruknął stary, popiół z fajki wytrząsając. — A wy słyszeli co jemu wydarzyło się?
Widocznie, pomimo zachmurzenia i przenikliwych spojrzeń, które czasem na gościa rzucał, ochotę do mówienia o najstarszym synie uczuwać zaczynał. Ale stara Nastula zawiodła znowu:
— Oj, wydarzyła się jemu bieda, bieduleńka! oj, kab im Pan Bóg grzechów ich nie darował, jak oni jemu, młodzieńkiemu i durnieńkiemu wtenczas nie darowali! Zgubili oni jego, jak tego psa zmarnowali... nieboszcyca matulka jego mnie bratanicą przychodziła... a on mnie babulką nazywał...
Gość starego Mikuły zapytał:
— A cóżto jemu wydarzyło się takiego?
Stary przez pół minuty szczękami poruszał, jakby twardego coś przeżuwał. I nie chciało mu się z tym nieznajomym mówić i do mówienia ochota go brała.