Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

synami już inaczej zaczął... I dla drugich już srogości nabrał: «Pobłażał ja starszemu, mówi, i ot na jakiego on wykierował się... młodszym już pobłażania żadnego ode mnie nie będzie». Oj, piekłoż, piekło zrobiło się wtenczas w chacie... Matka, bywało, płacze, płacze, aż w niemocy legnie, baćko jak ten zwierz rozjuszony tylko za Jaśkiem oczami wodzi, żeby go na czem złapać i karać, młodsze chłopcy, jak te zające, ze stulonemi uszami chodzą, a Jasiek nieborak cierpiał i cierpiał, jak ta trzaska wysechł, jak ta chmura zasępił się i już, zdaje się, troszkę spokojności i upamiętania przychodzić na niego zaczęło... Upokorzył się przed ojcem, upokorzył się przed rodzonym, słuchać zaczął... aż tu raptem, wziął taj uciekł... Nie wytrzymał taki i uciekł!... Może on od ręki ojcowskiej, co nad jego młodością zlitowania nie miała uciekł... Może on od naboru, znaczy, od tego, żeby go w sołdaty nie wzięli uciekł... Może jego kto taki, z kim on w turmie zaznajomił się namówił... wziął taj uciekł... i oczy nasze już jego, mileńkiego, nigdy nie widziały, i uszy nasze jego głosiku, srybnieńkiego, nigdy nie słyszały... Matka po nim płakała, i siostra płakała, Maryśka starsza, Hanuli jeszcze na świecie nie było i zdaje się po ścianach tej chaty, chatynki