jego rodzonej łezki po nim ciekły... tylko baćko o nim nigdy ani zagadał, nigdy nie zlitował się, synka swego rodzonego, najstarszego nigdy nie pożałował... taki on już srogi!
Trudno byłoby powiedzieć napewno, czy przybyły słuchał lub nie słuchał, tajemniczej, to śpiewnie zawodzącej gadaniny wpół pijanej baby. Łokciem o stół oparty, na długiej kościstej ręce głowę oparł i powieki przymknął... Możnaby myśleć, że zadrzemał i że przykre mary tułały się po jego uśpionym mózgu, bo wargi jego wydęły się tak, że rudawe wąsy ostrą kępą sterczały mu pośród twarzy. Wtem, niespodzianie, ramię ku butelce wyciągnął i zbliżywszy ją do ust, resztę znajdującego się w niej trunku parą chciwemi łykami połknął. Ze stukiem butelkę na stole stawiąc, zaśmiał się i drwiąco na babę popatrzył.
— Oj, ty głupia babulo! jeżeli ani razu nie pożałował, to czemuż najstarszego wnuka Jaśkiem nazwał? A? musi kiedy najstarszy wnuk na świat przyszedł, on o najstarszym synku swoim wspominał? A?
Mikuła ocknął się z zamyślenia, fajkę nieco od ust oddalił, całem swem wielkiem ciałem pochylił się ku gościowi, a prawą rękę do czoła podniósł.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.