Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

— W imię Ojca... i Syna... — zaszeptał. Ale gość powstał, stołek na którym siedział ze stukiem odsunął i szerokiemi krokami ku przeciwległej ścianie odszedłszy, w cieniu, przy karmiącej dziecko Jelence usiadł. W tej samej chwili drzwi rozwarły się i zamknęły z trzaskiem, do izby wpadła dziewczyna wysoka, barczysta, zdyszana, z ospowatą, rozognioną od szybkiego biegu twarzą i kołowrotek u progu postawiwszy, krzyknęła:
— Ratujcie! dzieuczata, kiedy Boga kochacie, ratujcie, chłopcy! iduć! — Za oknem dały się słyszeć głośne tupania, śmiechy, hukania. Ktoś po szybie zabębnił i w ścianę kijem uderzył. Dziewczyny z wizgiem, z krzykiem, ze śmiechem pozrywały się z siedzeń i ku drzwiom się rzuciły.
— O Jezu! zamykajcie drzwi! zamykajcie! nie puszczajcie! zaraz len palić i głupstwa wygadywać będą! ludzie! ratujcie! rozbójników tych nie puszczajcie!
Murem przed drzwiami stanęły, zamykający je skobel z całych sił przytrzymując. Jedna zapalone polano z komina schwyciła i z niem jak z gorejącą chorągwią w obronnej postawie stanęła; druga, wiadro pełne wody ku ziemi chyliła, trzecia zydel przyciągnęła i drzwi nim