przywaliła. Potrzebą odparcia napastników przejęły się tak silnie, że naprawdę strach ich ogarnął. Głosy ich stawały się coraz piskliwsze; Hanulka czerwona od natężenia z jakiem skobel przyciskała, drżeć zaczynała. Dwie dziewczynki, z których starsza zaledwie dziesięcioletnią była, obudzone krzykiem, jak kłódki zsunęły się z wysokiego pieca i starszym dopomagając, najwięcej sprawiały hałasu. Bose ich stopy jak motyle migotały pomiędzy kraciastemi spódnicami dziewcząt, frendzle płowych włosów podnosiły się to opadały na białe koszule i od snu zaróżowione twarze. Ale najgłośniej ze wszystkich krzyczała i najszerzej suchemi lecz sprężystemi ramiony rozmachiwała stara Nastula. Przemocą wbiła się w gromadę dziewcząt i ku drzwiom się parła.
— Puszczajcie! — krzyczała, — a hetoż jaka moda, żeby chłopców na wieczernicę nie puszczać? A jakażto wieczernica, kiedy na niej chłopców niema? A zaco wy ich karzecie? a zaco wy ich nieboraków na mrozie trzymacie?
Hanulkę odepchnęła, drzwi naoścież rozwarła i w boki się wziąwszy, ku ciemnej sieni zawołała:
— Chadzicie, chłopcy! Nu, chutko chadzicie!
Sienie napełniły się ciężkim tupotem; w drzwi
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.