Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz zachichotała zcicha i zamiast odpowiedzi, niemowlę głośno w czoło pocałowała.
— Chleb w chacie zawsze jest? — zapytał jeszcze.
— Chwała Bogu, jest. Jeszcze tego nie było, żeby chleba zabrakło. Czego niema, a chleb zawsze jest.
— Bednarz pewno dużo zarabia?
— A zarabia. I mój zarabia, i baćko zarabia... jak przy gospodarstwie roboty niema, z Jaśkiem ryby w rzece łapie i w miasteczku sprzedaje, wprzódy sam jeden na ryby chodził, a teraz ze dwa już roki jak z Jaśkiem chodzi...
— Z Jaśkiem chodzi — powtórzył gość, w ziemię patrzeć zaczął i umilkł.
U komina, z turkotem kołowrotków i gwarem głosów zmieszały się chrzęsty rozkąsywanych orzechów i łuszczonych ziarn słonecznikowych. Chłopcy zza koszul wyjmowali okrągłe gniłki i częstowali niemi dziewczęta; one drożyły się, przysuwane im pod same twarze garście z przysmakiem odpychały, a potem niechcąc niby, przyjmowały, jadły i odwzajemniały się chłopcom, orzechy i ziarna na nich rzucając. Ile razy rzucony orzech ugodził kogo w czoło lub policzek, albo garść ziaren rozsypała się po czyim baranim kołnierzu, tyle razy zza koło-