wrotków wybuchały śmiechy. Jeden z parobków, za Hanulką wciąż stojący, najmniejszy w swawoli udział przyjmował, wciąż coś dziewczynie do ucha szepcząc. Wielka Ulana, między dziewczętami rej wiodąca, zawołała na niego, aby zagadkę jaką powiedział. Wiedzieli wszyscy, że nikt tyle i tak pięknych zagadek nie umie, co krępy Damian, z głową okrytą włosami tak czarnemi i kędzierzawemi, że zlewały się one prawie w jednę całość z czarnym baranim kołnierzem kożucha. W tej kruczej gęstwinie włosienia czerwieniły się tylko tłuste policzki i świeciły czarne błyszczące oczy.
— Kiedy zagadki, to niechaj będą zagadki — na natarczywe wezwanie dziewcząt odpowiedział, wyprostował się, na całą izbę chrząknął, więcej jeszcze policzki wydął i z jedną ręką na kłębie opartą, zaczął:
Jedu, jedu,
Ni dorohi, ni śledu,
Konia biczom pohaniaju,
Na śmierć pohladaju.
Umilkł i wszyscy milczeli. Parę kołowrotków umilkło.
— No sztoż heto? — kpiącym tonem zapytał mądry Damian.
Nikt słowa zagadki znaleść nie umiał. Dziew-