Wzruszyła ramionami.
— Wątpię, aby to kiedykolwiek stać się mogło. Wiesz o tem, że nikogo prawie nie znamy, nigdzie nie bywamy... jakżeby więc? jakim sposobem? Zresztą, może... ale spuszczać się na to nie mogę...
Z szyją wciąż w kołnierz wsuniętą i podniesioną nieco głową, brat wpatrywał się w nią jak i wprzódy, tylko po wąskich jego wargach, czarnym wąsem ocienionych, przewijało się coś nakształt żartobliwego uśmiechu.
— No... — zaczął znowu, — a ten doktor?
Tym razem Jaanna zarumieniła się i ze zdziwieniem na brata spojrzała. Jakto! więc odgadł on w niej to, o czem nigdy przed nikim ani jednego słowa nie przemówiły jej usta! On, tak obojętny i senny, musiał jednak pilnie na nią spoglądać, kiedy mógł, nie wiedzieć z czego, z oczu jej chyba, z gry rysów odgadnąć... Zresztą nie było tu o czem mówić. Nie było tu wcale, ani romansu żadnego, ani nawet jego przypuszczenia. Ot tak jakoś, serce uderzyło żywiej. Musiało przecież żywiej uderzyć, młodem będąc, ale zresztą milczało, bo nie było w niem nadziei.
Rumieniec zgasł na twarzy Joanny, oczy jej i usta przybrały wyraz szczególnej powagi.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.