Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.

Głosem duszonym przez garść, którą usta zakrywał, potwierdził:
— A toż pchła! — Czarne jak węgiel oczy nad wielką ręką błyszczały, śmiały się, po chichoczących dziewczętach z tryumfem spoglądały. Drugą ręką pokryjomu obejmował kibić Hanulki, granatowym kaftanem ściśniętą.
Przybyły, obok milczącej Jelenki siedząc, zagadek i towarzyszących im żartów słuchał ze szczególną pilnością i ciekawością. Dłonie na kolanach oparł i cały naprzód pochylony uśmiechać się zaczął, najprzód słabo i niewyraźnie, potem coraz szerzej i jakby rozkoszniej. Ile razy u komina wymówiono rozwiązanie jednej z zagadek, głową ruch potwierdzający czynił; komuś, ktoby na niego patrzył, zdawaćby się mogło, że wszystko co mowiono było mu dobrze znanem, tylko zapomnianem zostało i przypominało się teraz, przypominało natarczywie, rój wspomnień za sobą wiodąc. Nikt przecież w tej chwili uwagi na niego nie zwracał; wkrótce też i sam uśmiechać się przestał, na sąsiadkę znowu spojrzał.
— Czemuż ty tam nie idziesz bawić się ze wszystkimi? — zapytał.
Wraz z niemowlęciem kołysząc się to w tył, to naprzód, odpowiedziała: