Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

z rozdętemi nozdrzami, ze srogiem przekleństwem na ustach. Zerwał się, kij swój żelazem okuty podniósł i szeroko nim zamachnąwszy, ku drzwiom poskoczył. Ale w mgnieniu oka parobcy za ramiona go pochwycili.
Rozległy się hałaśliwe krzyki:
— To ty taki! Zamiast paszportu kij nam pokazujesz! ho, ho! dobry ty musi ptaszek...
— Bąk, pewno Bąk... łapajcie, trzymajcie!
— Trzymajcie ludzie, kiedy Boga kochacie, nie puszczajcie!
Przerażone dziewczęta, na podobieństwo owiec, zbiły się u komina w niemą od trwogi gromadkę: wielka Ulana na piec nawet ze strachu lazła, dwie małe dziewczynki do ziemi przypadły i twarze schowały w spódnicy matki, która przed ogniem stanęła, ramiona u piersi skrzyżowała i ciemnemi, zamyślonemi oczami na odgrywającą się u drzwi scenę patrzyła. Stara Nastula tylko nie widziała i nie słyszała nic; z głową o krawędź komina opartą spała, od czasu coś przez sen pomrukując i pośpiewując.
U drzwi walczono. Chwytanego nie łatwo było pochwycić. Silny choć chudy, sprężysty, z członkami do walki znać wyćwiczonemi, wydzierał się on chwytającym go rękom, łokciami i nogami napastników uderzając. Wzma-