Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/281

Ta strona została uwierzytelniona.

Heto Bąk, baćku! jak Boga kocham, Bąk!
Ponuro spojrzał nań stary.
— Milcz! — wymówił, a na stojącego przed nim ze zgarbionemi plecami człowieka wzrok pełen błyskawic podniósł:
Idzi — rzekł — idzi...
Po chwilowej przerwie dokończył:
I bolsz nie hreszy!
Ale ten nie szedł jeszcze, na starego patrzył, aż parę szerokich kroków uczynił, na ziemię runął i do wielkiej, bosej, pyłem okrytej stopy Mikuły ustami przylgnął. Łzy jak groch toczyły się po policzkach starego. Prędkim ruchem za koszulę sięgnął, w ręku mu zaszeleściły papierki, ku leżącemu nachylił się i wyprostował się natychmiast.
Bolsz nie hreszy! — powtórzył i z naleganiem, ze strachem jakby kilka razy wymówił:
Idzi... idziże... chuczej idzi...
Po sekundzie zaś, wielkie ręce splatając, dokończył szeptem:
Z Bohom!




Na dworze było ciemno, niebo chmurami usłane nie świeciło ani jedną gwiazdą, wiatr