Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Myślałam, że zaraz przyjdziesz... przyszedłeś tak późno...
— Aha! późno! — mruknął kancelista.
Dziewczynę ta obojętność brata na jej losy widocznie w serce kłóła. Stała o kilka kroków przed nim, ze splecionemi na sukni rękami, oczy jej głęboko zapadłe smutnie świeciły pośród bardzo mizernej twarzy.
— Myślałam, że zechcesz pomówić ze mną w ostatnim dniu... przed rozstaniem...
— Jaki ostatni dzień? jakie rozstanie? — mruknął znowu brat.
— Czyżbyś już zapomniał, że jutro zaprowadzą mnie do więzienia?
Po twarzy jej przebiegło kilka nerwowych drgnień. Zaraz jednak mówiła dalej:
— Trzy miesiące, to czas dość długi... a i potem najpewniej nie wrócę już do ciebie, tylko gdziekolwiek, w jakąkolwiek służbę pójdę... Trzeba więc pomyśleć o twojem gospodarstwie. Dziś wieczorem spiszę dokładnie twoję bieliznę i odzienie, abyś wiedział co masz, i okradać się nie dawał. Matkę Kostusia umówię, aby codzień zrana przychodziła mieszkanie ci uprzątnąć i samowar nastawić. W domu już jadać nie będziesz, bo któżby ci teraz gotował? Ale pójdę na chwilę do Rożnowskiej i dowiem się, czyby