Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

— I ty naprawdę myśleć mogłaś, że ja pozwolę na to abyś szła do więzienia i trzy miesiące przesiedziała ze złodziejami i zgubionemi kobietami, w brudach, w błocie?..
Teraz Joanna zdziwiła się bardzo.
— Jakże może być inaczej? wyrok sądowy... ostateczny...
— Czyś nie słyszała? dwieście talarów kary pieniężnej albo więzienie... dwieście talarów! wyraźnie: dwie-ście! Czy nie słyszałaś?
Uśmiechnęła się i ramionami wzruszyła.
— Owszem, słyszałam. Ale to wszystko jedno. Dla mnie sumę tę dostać jest tem samem, co zdjąć gwiazdę z nieba; ani pomyślałam o tem.
— Aha! nie pomyślałaś — zawołał kancelista i tym razem, zerwawszy się z kanapy, wyprostował się w całej swej cienkości i wysokości, a długie kościste ramiona szeroko rozpostarł, co wszystko nadało mu niejakie podobieństwo do wietrznego młyna. W postawie tej, miotając w powietrzu ramionami, jak młyńskiemi skrzydłami, wołał:
— Zobaczą cię stróże więzienni, tak jak swoje uszy bez lustra! Plwam ja na pieniądze, tam gdzie idzie o honor, a może i życie mojej siostry! Bagatela! trzy miesiące w mokrych