Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

lował się na twarzy, w postawie i wszystkich ruchach kancelisty.
— Znowu dzieci! — powtórzył głosem podniesionym, — czy zupełnie już mam zginąć przez te przebrzydłe bębny? Czy niedość już było biedy? Jeszcze może miejsce w biurze i ostatni kawałek chleba mam stracić!
Giestykulował popędliwie i nogą o podłogę uderzał. Przestrach niespodziewaną siłę nadawał jego głosowi. Przeraźliwie prawie krzyknął:
— Precz mi ztąd, malcy! Żeby tu od dnia dzisiejszego noga wasza nie postała; bo jak was jeszcze kiedy zobaczę, na gorzkie jabłko stłókę. Precz! precz!
Chłopiec i dziewczynka w mgnieniu oka zniknęli...
Joanna zapaliła lampkę, urządziła herbatę, i razem z pokrojoną na talerzu bułką zaniosła ją bratu, który przy zapalonej też lampie pilnie już pisał. Codziennie spędzał nad takiem pisaniem długie godziny i w biurze i w domu. Postawiwszy szklankę i talerz na stole, pochyliła się i pocałowała schyloną nad papierami głowę brata. O! najlżejszej do niego nie czuła urazy. Miał prawo tak postąpić, był przelęknionym, lękanie się to rozumiała. Tylko czuła, myślała,