Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

dziwiały zrazu i pociągały oko czemś tajemniczem, czemś, czego się tu spodziewać nie było można, a co myśl i wyobraźnię pociągało daleko od tej alkowy i tego biura i tej szumiącej za oknami ulicy, ku jesiennemi badylami porosłym ogrodom, ku ścieżkom wijącym się wśród samotnego pola, ku cichym izbom, gdzie w zimowe wieczory płoną wielkie ogniska rodzinne, dzwonią dziecinne śmiechy, sucho kołaczą krośna gospodyń.
Nagle widz przypomniał sobie, że po tych ogrodach i ścieżkach chodziły występki, że te ogniska zakrwawiała zbrodnia. Ale nie same tylko te rysunki przypominały w tem miejscu podziemne i nocne dzieje. Na krzesłach i ziemi spoczywały tu przedmioty w nagromadzeniu swem bardzo dziwne. Były to grube wory, pełne ohydnych jakichś łachmanów, kawałki płótna i sukna z błotnistemi albo rdzawemi plamami, żelazne narzędzia o niepojętych kształtach, kije węzłowate i ciężkie toporki, noże, powrozy, nawet kamienie, tu i owdzie kartki brudne, grube, prawie nieczytelnem pismem okryte, tłuszczem przesiąkłe pugilaresy i notatniki, kawałki cuchnących rzemieni, potwornie stopy ludzkie naśladujące obuwia — cały arsenał poszlak, wskazówek, dowodów... Wielki smutek rzeczy,