że wnet znowu zacząłby mówić, bo raz wywołane wspomnienia wichrem zaszumiały w starej jego głowie i zapadłej piersi, ale sędzia z roziskrzonem okiem i rumieńcami, które zaczynały wybijać się na jego białe policzki, wpadł w mowę ostro wymówionem pytaniem:
— A pan twój? Cóż? Nie dopomógł ci? Nie ratował? Czy nie widywaliście go nigdy?
— Widywali panoczku, czemu nie widywali? Przyjeżdżał, to i co, że przyjeżdżał, kiedy do niego dostępu nie było? Komisary sami ze wszystkiego jemu rachunek zdawali i tak samo z ludzi, który dobry jest, a który zły, to jeszcze i poproszą, ażeby dla pańskiej powagi złych sam obić kazał...
— I rozkazywał bić? — zapytał znowu sędzia.
Dziad myślał chwilę. Widać uczuwał chęć i potrzebę wypowiedzenia szczerej prawdy. Nakoniec odpowiedział...
— Różnie bywało, bo to, paniczu, pan nasz także swoje biedy miał, pańskie biedy, bardzo dużo po świecie groszy rozrzucał, to mu ich czasem i brakowało...
Tu, coś nakształt filuternego, złośliwego uśmiechu wykrzywiło bezbarwne i bezzębne usta żebraka.
Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.