lampek, trzymanych w dłoniach tych, którzy wierzyli, że „czarny bór stanie kiedyś w gorącem złocie“ dnia słonecznego, „zakwitną w nim konwalie i zaśpiewają ptaki“ hymnem dziękczynienia.
I rodziło się, wyrastało, półżyjąc w mrokach ponurego boru, całe pokolenie istot, które „we wzroki i w dusze“ nie brało nigdy światła, nawet pochodzącego tylko z tych płomieni, w których płonął syn słońca, ogień. Więc życie tych nieszczęśników zakreślało jedynie „łuk nocny“, słonecznem światłem uczucia Nadziei nigdy nie rozjaśniane. Przez to ich bytowanie posępne, „jak szum boru w noc listopadową“, szła głębokim nurtem, niszcząca fala niewiary, zwątpienia, niemocy; przesiąkała w nie stęchła zgnilizna wszystkich zastojów schorzałej duszy i wszechrozkładu śmierci. Życie tlało zaledwie w piersiach tych dzieci mroków; nad głowami ich wisiał kamień zagłady.
Aż poprzez ciemną oponę gąszczów ponurego boru przedarł się nagle pierwszy słoneczny promień, gońcem nowowschodzącego światła, którego zorze hen, jaskrawo się zapalały na horyzoncie dalekim.
I stało się, że oczy do światła nienawykłych, porażone zostały tymi odległymi brzaski tak, że we wzrokach ich światła grają tylko łuną krwawą, tylko krwawa pożoga była dla nich jedyną jaśnią wschodzącego dnia, jedyną światłością, opromieniającą te głębiny nocy, z których wyjścia przerozpacznie szukali...
A kiedy łuny tych nowych słońc barwiły się coraz jaskrawiej światłem krwistem, bowiem wscho-
Strona:Eliza Orzeszkowa w literaturze i w ruchu kobiecym.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.