Strona:Elizabeth Barrett Browning - Sonety.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.
XV

Błagam, byś nie oskarżał, iż wciąż niewesoła
Lice cicho naprzeciw twoim licom wznoszę:
Gdyż w różne patrzym strony; słoneczne rozkosze
Niejednakim nam blaskiem nasze złocą czoła.

Ty na mnie patrzysz z troską: otom, niby pszczoła
W czystej ambry zamknięta kryształowe klosze,
Odkąd w swym smutku żyję bezpieczniej potrosze,
W Bożą Miłość zaklęta, i w przestrzeń dokoła

Rwać się — niepodobieństwem; nie rwę się więc do niej —
Zawodnej. — Lecz ja patrzę na ciebie — na ciebie —
Widząc, jak miłość gaśnie w zapomnienia toni,

Słysząc, jak się i pamięć w tych falach pogrzebie;
Ów, który z wyżyn patrzy, widzi, jak na dłoni,
Że się hen, u rzek ujścia, mórz gorycz kolebie.