zreperowania, czasem biegał chłopak nie napróżno.
Z jakąż trymfującą miną przybiegał wtedy do ojca, w jakich radosnych podskokach podawał mu podziurawione obuwie!
O! wtedy był chleb pewny, i biedne dzieci wiedziały, że głód ich choć w połowie będzie zaspokojony.
Filip nie polegał jedynie na tem, co zdoła wyszukać jego synek.
Sam wychodził codziennie na ulice miasteczka ze swym tobołkiem, w którym były szydła, przędza, kawałki starej skóry, wosk i inne szewckie przybory i wołał głośno:
— Kto ma obuwie do zreperowania?!..
Mijały dnie i miesiące, w chacie Filipa było coraz gorzej, wreszcie doszło do tego, że w usta nic włożyć nie było.
Filip i jego żona, zanadto byli dumni, żeby prosić sąsiadów o pomoc, a sąsiedzi zanadto byli samolubni, żeby przyjść sami pomocą.
Strona:Elwira Korotyńska - Dary szczęścia.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.