Strona:Elwira Korotyńska - Dary szczęścia.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

I tak, choć bogata była okolica, był taki, co ze swą rodziną umierał z głodu...
Dzieje się to często... niestety, bardzo często na świecie.
Filip był wytrzymały, mógłby jeszcze czas jakiś przeżywać niedolę, ale widok głodnej żony i dzieci, był ponad jego siły.
Wziął w rękę swój zwykły tobołek i poraz drugi już w tym dniu zaczął obchodzić ulice i wołać jak zwykle: — Kto ma obuwie do reperacji?!...
Ale cisza ponura była odpowiedzią na rozpaczliwe prawie wołanie biedaka.
A dzień był prześliczny. Jakby na urągowisko nieszczęśliwemu słońce blaskiem oślepiało mu oczy i zdawało się, że chce zakraść do goryczą zalanego serca.
Ptaki wyśpiewywały swe hymny, rozweselone pogodą i ciepłem latały łapiąc w locie muszki dla swych pisklątek.
A Filipowi krajało się z bólu serce.
— Szczęśliwsze odemnie te ptaki! Złapie komara, muchę, dziobnie liszkę i już ma czem nakarmić swe dzieci! A