MICHAŁEK (wychodzi mówiąc). Jak książe iść będzie na wasze pokoje, gwizdnę.
JÓZEF. I za to ci dziękuję. Koledzy! prędzej! prędzej! Te wszystkie zeszyty do piecyka, tam będą bezpieczne, te książki do ogrodu, koło altany jest wykopany rów, tam zagrzebcie i dla niepoznaki zarzućcie liśćmi... Prędzej, moi drodzy! To moje skarby! (gwizd Michałka) Spieszcie! spieszcie! ach! (Kiliński przykrywa połą surducika szkatułkę i chce wyjść).
KSIĄŻE, Co tu niesiesz, mój chłopcze? może broń? Dajcie pokój! strzeżcie się!
KILIŃSKI. Nie, książe, niosę szczenięta;
KSIĄŻE. Od Normy? pokaż!
KILIŃSKI (cofając się). Nie, to od mojej psiny już nie żyją:
KSIĄŻE (odsuwa się). Taak? No, to idź sobie! (odchodzi)
KILIŃSKI. A to ci dopiero! O małom nie wpadł! Pierwszy to raz chyba skłamałem! A teraz dalej w drogę!
(Józef, potem Kiliński, Kościuszko, Michałek i Cyganka).
JÓZEF. Co począć? Jak Polskę ratować? Jak z uśpienia ją zbudzić? Jak odeprzeć jej wro-