Strona:Elwira Korotyńska - Kominiarczyk.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

ki, a za niemi biegła cała gromada uczących się chłopców i składała swoją ofiarę.
A z niebios patrzał Bóg i błogosławił...
— Chodź do nas chłopczyku, nie płacz, oto zebraliśmy dla ciebie tyle, ile zgubiłeś, patrz, oddajemy ci wszystko, cośmy mieli na słodycze i nie żałujemy tego, o nie! Milszy nam twój uśmiech radosny nad cukierki i ciastka! — odezwały się słodkie głosy dziecięce.
Drżał ze wzruszenia, gdy mała, biała rączka dziewczynki wkładała do jego brudnej ręki uzbierane pieniądze... Chciał ucałować tę miłosierną dłoń dawczyni, podziękować...
Ale nie śmiał dotknąć ustami ręki, aby nie zabrudzić, a mówić nie mógł, bo mu coś gardło zatkało...
Kłaniał się więc na wszystkie strony, wreszcie złożył ręce, jak do modlitwy i usta zaszeptały dziękczynnie.
Wzruszenie chłopca udzieliło się i tym zacnym serduszkom, każde z dzie-