Ta strona została uwierzytelniona.
Wsunąwszy się pod żyjącego jeszcze konika polnego kopało pod nim zawzięcie.
Małe nóżki podrzucały grudki ziemi do góry, pogłębiały dołek, w którym leżał przerażony owad. Inne odgarniały dalej ziemię i odrzucały liście. Byli to karawaniarze, całkowicie czarno odziani, ponure ich miny nadawały się bardzo do smutnego tego obrządku.
Świst jakiś, wydobyty rozpaczą, wydarł się z piersi pozornie martwego konika.