Ujrzał go wyłażącego na powierzchnię, opasłego nad miarę, w płaszcz aksamitny odzianego.
— Panie, posil mnie czemkolwiek, daj mi schronienie...
— Nie widzę kto mówi, czem mogę służyć i kim pan lub pani jesteś?
— Jestem konikiem polnym, nie raz uprzyjemniałem ci wieczory swym śpiewem...
Teraz jestem bezsilny i głodny, ratuj mnie, wielmożny panie...
— Pi, pi, pi! jakiś ty mądry! Chciałbyś, żebym na ciebie pracował! Pracuj sam na siebie, bądź takim, jak ja, nie próżnuj w lecie, a na zimę ci nie zabraknie pokarmu...
Mam żonę i dzieci do wyżywienia — to dosyć!
Przytem mam reumatyzm w nogach grzebać dla ciebie nie będę, wilgoć mi szkodzi... Odpocząć muszę... Żegnaj braciszku...
— Ach! ach! — jęknął nieszczęśliwy — pozostaje mi tylko umrzeć!
— Masz rację, masz rację, mój pa-
Strona:Elwira Korotyńska - Litościwa mrówka.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.