Postawiono klatkę na podmurowaniu, gdzie stało jeszcze kilka podobnych z porwanemi zapewne w tenże sam sposób zwierzętami.
Była tam długonoga żyrafa, tęskno spoglądająca w przestrzeń, pewnie jak i on o swym kraju marząca.
Był tygrys rzucający się niespokojnie po klatce i skoki dziwaczne wyprawiający niedźwiedź.
Były małpy ucieszne i piękny lampart, były różne ptaki i gady.
Biedny lew zaryczał tak donośnie, że zadrżały pręty żelazne klatki a wszystkie zwierzęta z nim sąsiadujące wydały jeden okrzyk bolesny.
— No, cicho, cicho, mój lwie królewski, — rzekł, podchodząc do niego dozorca. Przykrzy ci się, ale zobaczysz będzie ci tu dobrze i wesoło.
Nazajutrz od samego rana dozorcy czyścili klatki, wrzucali jedzenie, stawiali wodę zwierzętom i ruch był nadzwyczajny.
Strona:Elwira Korotyńska - Miłość Macierzyńska.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.