wiśnie w torebce, postanowił nie udawać dłużej niewidzącego, lecz złapać chłopca na podnoszeniu z ziemi upuszczanych przez niego owoców.
Gdy więc, niby niechcący spadły mu obie wisienki, obrócił się jednocześnie ku Julkowi, gdy ten wkładał do ust owoce.
— Aha! — złapałem cię na uczynku, zaprzeczającemu słowom przez ciebie wymówionym, gdy radziłem ci podnieść podkowę... Mówiłeś mi, że nie warto podnosić tak marnej rzeczy, że szkoda zginania się po nią...
Chłopak stał zawstydzony, trzymając w rękach wiśnie.
— No, zjedz je, bo ci pewno smakują?
Ileż to razy zginałeś się do owoce, które ci naumyślnie upuszczałem, nie rachowałeś?
Widzisz, a ja rzucając liczyłem... upuściłem ci dwadzieścia wisien, a więc nachylałeś się wśród upału dwadzieścia razy!
Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.