wy, gdy idzie o przechadzkę, ale zapowiada się na duży upał a Julek bardzo na gorąco wrażliwy — zobaczymy, jak dowędruje do miasteczka.
Szli już z pół godziny, rozmawiając wesoło i przyglądając się ptakom i roślinom, gdy naraz na drodze ujrzeli leżącą podkowę.
— Podnieś Julku, cała i zupełnie dobra podkowa, źle była przymocowana i zgubił konik... Dostanie się za to parę groszy.
— Coo? będę się schylał po podkowę? — zawołał zdziwiony Julek — ależ to nie warto zginać się po tak marną rzecz, szkoda i czasu i fatygi.
Żartujesz chyba ojczulku?
— Nie żartuję bynajmniej, — odrzekł poważnie ojciec, — zobaczysz, że nie pożałuję tego, żem podniósł.
Schował do kieszeni i szedł dalej. Tymczasem upał się wzmagał. Żar był tak straszliwy, że zdawało się, iż żywcem spali przechodniów.
Julek oddał paczkę daną mu przez
Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.