matkę, na co ojciec uśmiechnął się tylko i wsunął ją do kieszeni.
— Ach! co za upał! — żalił się zlany potem Julek, — jeszcze nigdy chyba tak okropnego nie było! jakżem zmęczony!
Pragnienie dokuczało mu straszliwie i począł już nawet żałować, iż zgodził się a nawet cieszył się tą projektowaną przechadzką.
— Żeby to tak z góry można było wiedzieć, kiedy będzie upał tak, jak dzisiaj, straszliwy, toby się nie wychodziło w taką porę, — rozumował znużony upałem chłopiec — o ileżby było przyjemniej siedzieć w domu lub pod cieniem naszej lipy w ogrodzie.
— Wolałbym mieszkać na północy, być eskimosem, niż w Afryce, — odparł Julek, na mróz jest sposób: ubrać się w futra, jeść dużo tłuszczu i koniec!
Ach! och! — niecierpliwił się Julek. — A czy daleko jeszcze do miasteczka?
— Przeszliśmy już pół drogi...
Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.